Pamiętam Marrakesz. Pamiętam ten upał, lepki kurz, zapach przypraw, który wżerał się w ubrania i pamięć. Pamiętam, jak starałem się uchwycić to wszystko moim wtedy nowym smartfonem. Przecież miał najlepszy aparat na rynku! 108 megapikseli! Sztuczna inteligencja! Tryb nocny! Ale zdjęcia… były nijakie. Płaskie. Bez życia. Widokówka, a nie wspomnienie. Wtedy po raz pierwszy poczułem, że coś jest nie tak z tą całą cyfrową perfekcją.
To nie był jednorazowy przypadek. Powtarzało się to w każdym kolejnym miejscu. Rzym, Barcelona, Nowy Jork – wszędzie te same, idealnie ostre, przepięknie (teoretycznie) skorygowane zdjęcia, które nie oddawały nawet promila atmosfery danego miejsca. Zaczęło mnie to frustrować. Zaczęło mnie to męczyć. Zaczęło mnie wkurzać, delikatnie mówiąc.
Koniec Ery Pixel-Peepingu? Dlaczego Cyfra Przestała Mnie Kręcić
Doszedłem do wniosku, że problem nie leży w aparacie, a w podejściu. W gonitwie za idealną ostrością, w obsesji na punkcie niskiego szumu, w nieustannej walce o like na Instagramie, zatraciłem radość z samego fotografowania. Zamiast patrzeć na świat, patrzyłem na piksele. Zamiast opowiadać historie, generowałem treści pod algorytm. To nie była fotografia, to była praca na etacie.
Widzisz, cyfrowa fotografia ma swoje zalety. Ogromna dynamika tonalna, możliwość natychmiastowej korekty, zerowy koszt klatki. Ale ma też swoje wady. Kuszenie, żeby zrobić sto zdjęć tego samego kadru i wybrać najlepsze. Presja na idealną ostrość, która zabija spontaniczność. I ten nieustanny pixel-peeping, czyli przybliżanie zdjęcia do 100% powiększenia, żeby sprawdzić, czy na gałęzi drzewa nie ma jakiejś drobinki kurzu. Serio?
Pamiętam, jak Janusz, starszy pan, który prowadził lokalny sklep fotograficzny (teraz już nie istnieje, ofiara cyfryzacji, ironia losu), powiedział mi kiedyś: Słuchaj, młody, fotografia to nie olimpiada. Nie chodzi o to, żeby być najszybszym, najostrzejszym i najbardziej bezbłędnym. Chodzi o to, żeby opowiedzieć historię. Wtedy to do mnie nie dotarło. Teraz rozumiem.
Powrót do Korzeni: Dlaczego Średni Format?
Zacząłem szukać alternatywy. Czegoś, co zmusi mnie do zwolnienia, do przemyślenia każdego kadru, do ponownego nawiązania kontaktu z procesem twórczym. Myślałem o prostych aparatach analogowych, o starych lustrzankach, ale to nie było to. Potem zobaczyłem zdjęcia z podróży zrobione aparatem średnioformatowym. To było coś innego. Głębia, plastyka, ten look, którego nie da się podrobić w cyfrze. To mnie urzekło.
Średni format, wbrew pozorom, nie jest nowością. To technologia, która ma swoje korzenie w XIX wieku. Aparaty średnioformatowe używają filmu o szerokości 120 mm lub 220 mm, co daje znacznie większą powierzchnię negatywu niż standardowy film 35 mm. A większy negatyw to więcej szczegółów, lepsza dynamika tonalna i charakterystyczny look. Dziś średni format przeżywa renesans, a wielu młodych fotografów odkrywa jego zalety.
Wybrałem Mamiya RB67. Kloc, czołg, potwór. Ciężka, toporna, ale… piękna. Aparat w całości mechaniczny, bez żadnej elektroniki. Tylko ty, obiektyw i światło. Do tego obiektyw Mamiya Sekor 90mm f/3.8. Zestaw idealny do portretów i krajobrazów. Używany, z lat 70., ale w idealnym stanie. Zapłaciłem za niego w 2012 roku śmieszne pieniądze. Teraz ceny szybują w górę. Rynek zwariował.
Techniczna Strona Mocy: Czym Tak Naprawdę Jest Ten Średni Format?
Ok, ale co sprawia, że zdjęcia ze średniego formatu są tak wyjątkowe? Po pierwsze, wielkość negatywu. Im większy negatyw, tym więcej informacji można na nim zapisać. To przekłada się na większą szczegółowość zdjęcia, lepszą dynamikę tonalną (czyli zakres między najjaśniejszymi i najciemniejszymi partiami obrazu) i mniejszy szum (ziarno) w ciemnych partiach. Na przykład, negatyw formatu 6×7 cm (standard w Mamiya RB67) jest prawie 5 razy większy niż negatyw 35 mm!
Po drugie, głębia ostrości. Przy tej samej wartości przysłony, zdjęcia ze średniego formatu mają płytszą głębię ostrości niż zdjęcia z aparatów małoobrazkowych. To oznacza, że łatwiej jest uzyskać efekt bokeh, czyli rozmytego tła, który tak bardzo lubimy. Płytsza głębia ostrości sprawia, że obiekt na zdjęciu staje się bardziej wyrazisty i odseparowany od tła.
Po trzecie, optyka. Obiektywy do średniego formatu są często konstruowane z większą dbałością o szczegóły niż obiektywy do aparatów małoobrazkowych. Mają lepszą korekcję aberracji (czyli wad optycznych), co przekłada się na ostrzejszy i bardziej kontrastowy obraz. Do tego dochodzi charakterystyczny look, wynikający z unikalnych konstrukcji optycznych i materiałów użytych do produkcji obiektywów.
No i filmy. To cała magia! Można eksperymentować z różnymi typami filmów, od czarno-białych (Ilford HP5 Plus, Tri-X), przez kolorowe negatywy (Kodak Portra 400, Ektar 100), po slajdy (Fujichrome Velvia, Provia). Każdy film ma swój własny charakter, swoją kolorystykę, swój kontrast i ziarno. To daje ogromne możliwości kreatywne.
Skanowanie to też klucz. Po wywołaniu filmów trzeba je zeskanować, żeby móc je edytować i udostępniać. Można to zrobić w profesjonalnym laboratorium, albo w domu, używając specjalnego skanera do negatywów. Ja preferuję to drugie rozwiązanie, bo mam większą kontrolę nad procesem i mogę uzyskać dokładnie taki efekt, jaki chcę.
Walka z Wiatrakami? O Wyzwaniach i Radościach Fotografii Analogowej w XXI Wieku
Fotografia analogowa to nie tylko piękne zdjęcia, ale też wyzwania. Po pierwsze, koszty. Filmy i chemia do wywoływania są drogie. Do tego dochodzą koszty skanowania i ewentualnych napraw aparatu. Trzeba być przygotowanym na to, że to hobby pochłonie trochę pieniędzy.
Po drugie, brak natychmiastowej gratyfikacji. W cyfrze widzisz zdjęcie od razu po zrobieniu. W analogu musisz czekać, aż film zostanie wywołany i zeskanowany. To wymaga cierpliwości i zaufania do własnych umiejętności.
Po trzecie, technika. Fotografowanie analogowe wymaga wiedzy i umiejętności. Trzeba znać zasady ekspozycji, umieć ustawić ostrość i wiedzieć, jak działa światłomierz. Ale to wszystko można się nauczyć. W internecie jest mnóstwo poradników i tutoriali. A ja z chęcią podzielę się moimi trikami i doświadczeniami.
Ale satysfakcja jest ogromna. Uczucie, kiedy pierwszy raz widzisz wywołane negatywy, jest nie do opisania. To jak odkrywanie skarbu. A zdjęcia… są inne. Mają duszę. Mają charakter. Mają coś, czego brakuje cyfrowej perfekcji.
Pamiętam moją pierwszą podróż z Mamiyą do Islandii. Stresowałem się jak cholera. Czy dobrze ustawiłem ekspozycję? Czy nie pomyliłem filmu? Czy nie zepsuję zdjęć? Ale po powrocie i wywołaniu filmów… oniemiałem. Zdjęcia były magiczne. Oddawały ten surowy krajobraz, ten wiatr, ten chłód. Wtedy zrozumiałem, że warto było.
Oszczędzanie na filmach i chemii? Da się! Kupowanie filmów z drugiej ręki (trzeba uważać, żeby nie były przeterminowane). Wywoływanie filmów w domu (jest taniej niż w laboratorium). Używanie oszczędnych metod wywoływania (np. stand development). Kombinowanie, szukanie, eksperymentowanie. To część zabawy!
Medium Format Memories
Zabawna historia: kiedyś na lotnisku w Rzymie celnik chciał mi zabrać wszystkie filmy. Twierdził, że skaner może je prześwietlić. Musiałem się z nim kłócić przez pół godziny, żeby mi je oddał. Na szczęście się udało. Od tamtej pory zawsze proszę o ręczne sprawdzenie filmów.
Kolejna anegdota: kiedyś w Maroku spotkałem starszego fotografa, który pokazał mi, jak używać słońca jako światłomierza. To było genialne! Od tamtej pory często korzystam z tej metody. To takie… analogowe oszustwo.
Typ aparatu | Zalety | Wady | Przykładowe modele |
---|---|---|---|
TLR (Twin Lens Reflex) | Prosta obsługa, cicha praca, kompaktowe rozmiary | Brak możliwości zmiany obiektywów, odwrócony obraz w wizjerze | Rolleiflex, Yashica Mat |
Dalmierze | Ostre obiektywy, precyzyjne ustawianie ostrości, lekkie i poręczne | Brak lustra, trudności z fotografowaniem z bliska, drogie | Mamiya 7, Fuji GF670 |
SLR (Single Lens Reflex) | Możliwość zmiany obiektywów, podgląd przez obiektyw, wszechstronność | Większe i cięższe od TLR i dalmierzy, głośna praca lustra | Mamiya RB67, Pentax 67 |
Przyszłość (i Przeszłość) Fotografii Podróżniczej
Czy to oznacza, że cyfrowa fotografia jest zła? Absolutnie nie! Ma swoje miejsce i swoje zastosowania. Ale uważam, że warto spróbować czegoś innego. Warto na chwilę odłożyć smartfon i wziąć do ręki stary aparat. Warto poczuć zapach filmu i chemii. Warto dać się ponieść procesowi twórczemu.
Fotografia podróżnicza powinna opowiadać historie. Powinna uchwycić atmosferę miejsca, emocje ludzi, piękno świata. Nie powinna być tylko zbiorem idealnie ostrych i skorygowanych zdjęć. Powinna być osobista, autentyczna i pełna pasji.
Może spróbujesz średniego formatu? A może wrócisz do korzeni w inny sposób? Może zaczniesz fotografować czarno-białe zdjęcia? Może przestaniesz używać filtrów na Instagramie? To zależy od Ciebie. Ale pamiętaj: fotografia to nie wyścig. To podróż. Ciesz się nią.
Od czasu powrotu do średniego formatu, moje podejście do fotografii podróżniczej diametralnie się zmieniło. Przestałem gonić za idealną ostrością i zaczęłem szukać emocji. Przestałem generować treści pod algorytm i zacząłem opowiadać historie. Przestałem patrzeć na piksele i zacząłem patrzeć na świat.
I wiesz co? Jestem szczęśliwszy. Moje zdjęcia są bardziej autentyczne. Moje podróże są bardziej intensywne. Moje życie jest… lepsze. Może Ty też spróbujesz?